Tytuł : "Córki swoich matek"
Autor : Joanna Miszczuk
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Ilość stron: 447
W po dość długiej przerwie, autorka "Matek, żon, czarownic" oraz "Zalotnic i wiedźm" powraca z zwieńczającą trylogię częścią "Córki swoich matek". Z niecierpliwością czekałam na tą pozycję, ponieważ byłam niesamowicie ciekawa jak Joanna Miszczuk zakończy ciekawą historię Asi, głównej bohaterki oraz jak potoczą się dalsze losy jej antenatek.
Joanna Górecka jest w średnim wieku. Po dwóch nieszczęśliwych zwiążkach, wraz ze swoją dziesięcioletnią córką Kamilą, przeprowadza się do Berlina gdzie rozpoczyna nowe życie. Dostaje tam dobrą pracę, poznaje nowych przjacół oraz kolejnego męzczynę, który okazuje się być tą jedyną, prawdziwą miłością.
Będąc jeszcze w rodzinnym Wrocławiu, Asia dowiaduje się o schedzie jaką obdarowały ją praprababki. Spadek zawiera wartościowe posiadłości na terenie Francji, pierścień "Miłości i przebaczenia" który towarzyszył jej prababkom od stuleci oraz najcenniejszy dar : pamiętniki, w których wyjątkowe protoplastki opisywały nie mniej fascynujące życie.
Wątki z życia bohaterki więc, są przeplatane historiami kobiet z jej rodu.
Zasadniczo, to nie wiem od czego zacząć, ponieważ "Córki swoich matek" okazały się koszmarnym gniotem. Zupełnie nie wiem co się stało z pasjonującą historią z dwóch pierwszych części, ale ostatnia zniesmaczyła mnie do granic możliości. Oczywiście, znalazłam w niej coś pozytywnego, ale o tym za chwilę.
Zacznę od kiepskiego tytułu, który na samym początku mnie rozśmieszył -"Córki swoich matek". Wiadomo, że każda córka ma jakąś matkę - wydaje się być wymyślony na siłę . Gdybym nie znała poprzenich części i zobaczyła go w księgarni, w życiu nie sięgnęłabym po tą pozycję.
Kolejną rzeczą o której muszę wspomnieć to infantylne, drętwe dialogi bohaterów które pierwotnie mają nas bawić a tylko przyprawiają o poczucie zażenowania. Podsumowując, to po prostu psują odbiór całej książki. Brnąć dalej, kolejną sprawą jaka rzuca się w oczy to rozwlekłe, nic nie wnoszące opisy i tak zwane "załatwianie spraw codziennych" na kartach powieści. Ja rozumiem, że autorka chciała stworzyć swojski i realistyczny klimat życia rozwódki po czterdziestce, ale opis planu remontu zawierający się na kilku stronach to gruba przesada.
Okropnie wynudziłam się przy tej książce. Nic nie poruszyło mnie tak, jak to miało miejsce przy czytaniu poprzednich części. Akcja książki właściwie kompletnie przewidywalna i już na samym początku powieści można było przewidzieć, jak się za kończy. O właśnie, zakończenie. Gdybym przeczytała tylko 2-3 ostanie rozdziały to nie byłabym ani zaskoczona ani zdumiona. W życiu Aśki nie zmieniło się wiele, z wyjątkiem kolejnego ślubu (który od samego początku był pewny). Nic więc gorszego nie mogło się trafić - zakończenie tak oczywiste, że aż mdłe.
Po tylu gorzkich słowach, przyszła pora na tą przyjemniejszą część. Pamiętniki oraz życie antenatek głównej bohaterki. Właściwie każdej z przedstawionych prababek żywota były fascynujące. Każda z kobiet była wyjątkowa i ich poczynania czytałam z wielkim zaangażowaniem. Tutaj nie brakowało zaskoczeń, nieoczwkiwanych ruchów bohaterek oraz pełnych emocji wydarzeń. Joanna Miszczuk świetnie wbiła się w realia epok, w których osadziła główne bohaterki. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że właśnie ta część książki była najlepszą jej stroną.
Kończąc, książka "Córki swoich matek" niestety mnie zawiodła. Mimo, iż odnalazłam jej pozytywną stronę, to moje ogólne wrażenie na jej temat jest negatywne. Jeśli czytaliście dwie poprzednie części, możecie się pokusić na "Córki swoich matek". Ostrzegam jednak - możecie się zawieść.
Autor : Joanna Miszczuk
Wydawnictwo : Prószyński i S-ka
Ilość stron: 447
W po dość długiej przerwie, autorka "Matek, żon, czarownic" oraz "Zalotnic i wiedźm" powraca z zwieńczającą trylogię częścią "Córki swoich matek". Z niecierpliwością czekałam na tą pozycję, ponieważ byłam niesamowicie ciekawa jak Joanna Miszczuk zakończy ciekawą historię Asi, głównej bohaterki oraz jak potoczą się dalsze losy jej antenatek.
Joanna Górecka jest w średnim wieku. Po dwóch nieszczęśliwych zwiążkach, wraz ze swoją dziesięcioletnią córką Kamilą, przeprowadza się do Berlina gdzie rozpoczyna nowe życie. Dostaje tam dobrą pracę, poznaje nowych przjacół oraz kolejnego męzczynę, który okazuje się być tą jedyną, prawdziwą miłością.
Będąc jeszcze w rodzinnym Wrocławiu, Asia dowiaduje się o schedzie jaką obdarowały ją praprababki. Spadek zawiera wartościowe posiadłości na terenie Francji, pierścień "Miłości i przebaczenia" który towarzyszył jej prababkom od stuleci oraz najcenniejszy dar : pamiętniki, w których wyjątkowe protoplastki opisywały nie mniej fascynujące życie.
Wątki z życia bohaterki więc, są przeplatane historiami kobiet z jej rodu.
Zasadniczo, to nie wiem od czego zacząć, ponieważ "Córki swoich matek" okazały się koszmarnym gniotem. Zupełnie nie wiem co się stało z pasjonującą historią z dwóch pierwszych części, ale ostatnia zniesmaczyła mnie do granic możliości. Oczywiście, znalazłam w niej coś pozytywnego, ale o tym za chwilę.
Zacznę od kiepskiego tytułu, który na samym początku mnie rozśmieszył -"Córki swoich matek". Wiadomo, że każda córka ma jakąś matkę - wydaje się być wymyślony na siłę . Gdybym nie znała poprzenich części i zobaczyła go w księgarni, w życiu nie sięgnęłabym po tą pozycję.
Kolejną rzeczą o której muszę wspomnieć to infantylne, drętwe dialogi bohaterów które pierwotnie mają nas bawić a tylko przyprawiają o poczucie zażenowania. Podsumowując, to po prostu psują odbiór całej książki. Brnąć dalej, kolejną sprawą jaka rzuca się w oczy to rozwlekłe, nic nie wnoszące opisy i tak zwane "załatwianie spraw codziennych" na kartach powieści. Ja rozumiem, że autorka chciała stworzyć swojski i realistyczny klimat życia rozwódki po czterdziestce, ale opis planu remontu zawierający się na kilku stronach to gruba przesada.
Okropnie wynudziłam się przy tej książce. Nic nie poruszyło mnie tak, jak to miało miejsce przy czytaniu poprzednich części. Akcja książki właściwie kompletnie przewidywalna i już na samym początku powieści można było przewidzieć, jak się za kończy. O właśnie, zakończenie. Gdybym przeczytała tylko 2-3 ostanie rozdziały to nie byłabym ani zaskoczona ani zdumiona. W życiu Aśki nie zmieniło się wiele, z wyjątkiem kolejnego ślubu (który od samego początku był pewny). Nic więc gorszego nie mogło się trafić - zakończenie tak oczywiste, że aż mdłe.
Po tylu gorzkich słowach, przyszła pora na tą przyjemniejszą część. Pamiętniki oraz życie antenatek głównej bohaterki. Właściwie każdej z przedstawionych prababek żywota były fascynujące. Każda z kobiet była wyjątkowa i ich poczynania czytałam z wielkim zaangażowaniem. Tutaj nie brakowało zaskoczeń, nieoczwkiwanych ruchów bohaterek oraz pełnych emocji wydarzeń. Joanna Miszczuk świetnie wbiła się w realia epok, w których osadziła główne bohaterki. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że właśnie ta część książki była najlepszą jej stroną.
Kończąc, książka "Córki swoich matek" niestety mnie zawiodła. Mimo, iż odnalazłam jej pozytywną stronę, to moje ogólne wrażenie na jej temat jest negatywne. Jeśli czytaliście dwie poprzednie części, możecie się pokusić na "Córki swoich matek". Ostrzegam jednak - możecie się zawieść.
OCENA: 4/10
Pozdrawiam,
Marta